Galimatias i ciche marzenia

Wszystko stoi na głowie, gdzie szukać przyczyny? chyba jedynym wytłumaczeniem będzie jednak fakt, że jest to rok 2013 i tym razem również nie ma wyjątku w przeświadczeniu, co do „szczęśliwości” liczby „13”.
Z nadzieją wszyscy weszli w nowy rok, z nadzieją graniczącą prawie z pewnością – to nie będzie zły rok, nie będzie pechowy jak sama „13”, ale na przekór wszystkim i wszystkiemu będzie fajny, udany, może nawet szczęśliwy…  jeśli ktoś będzie miał szczęście…  no, z pewnością będzie lepszy od poprzedniego. Czekam więc cierpliwie, czekam, ale jakoś bez skutku…

Mija już kwartał tego nowego roku, a zmian na lepsze ani słychu, ani widu, jak mawiał ongiś mój dziadek. Snuję się po domu apatyczna, nic mi się nie chce, łażę z kąta w kąt, łażę i szukam otwartego okna…. ponoć jak Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno….
i gdzież ono, to okno otwarte??? Nie znajduję! Czas biegnie, życie przecieka między palcami, droga do przebycia co raz krótsza, ale zamiast być łatwiejsza, staje się bardziej wyboista, kamienista, pod górę….

Pamiętam, jak kiedyś pewien ksiądz głosząc kazanie zwracał uwagę na to, że rzeczy ciężkie należy  wykonywać w pierwszej kolejności, zanim się zmęczysz, a na koniec zostawiać lekkie. Nie pamiętam w jakim kontekście to mówił, może grzechu?
Zapamiętałam jednak przykład, który podał – jeśli masz przerzucić dużą kupę kamieni na inne miejsce, to zacznij od przerzucania tych największych, potem stopniowo co raz mniejsze, a z pewnością osiągniesz cel; jeśli bowiem zrobisz odwrotnie i zaczniesz od przerzucania tych najmniejszych, zmęczysz się przy nich i z pewnością na duże już nie starczy ci siły.
Słyszałam to może jeszcze w dzieciństwie, ale wryło się w moją pamięć i to bardzo.
I zawsze tak w życiu postępowałam…
Zawsze w pierwszej kolejności starałam się uporać ze sprawami ciężkimi, trudnymi.
I nigdy nie odkładałam załatwienia spraw „na jutro”, zgodnie z głoszoną  przez niektórych zasadą, że „co masz zrobić dziś, zrób jutro, a co masz zjeść jutro, zjedz dziś”.
I miałam taką cichą nadzieję, że kiedyś nadejdzie czas, że zostaną mi już do przerzucania tylko malusieńkie kamyczki, mikroskopijne, nic nie ważące, które będę przerzucać w ramach relaksu, a dookoła mnie będzie panował błogi spokój, cisza, słowem nastrój sielski i anielski.

A tu…. nic z tego… można sobie co najwyżej pomarzyć o tym wszystkim, bo nawet aura jakby się sprzysięgła i zamiast przyjścia radosnej wiosny, wróciła zima w pełnej krasie, zamiast zieleni – biało wszędzie, zamiast nastroju radości – szaro, buro i ponuro w sercu, zamiast baranka będzie pewnie bałwanek.

Naprawdę nie ma szans na zmianę tego wszystkiego? żadnych szans? nawet cienia szansy? Takie pomieszanie z poplątaniem będzie ciągle trwać?
Przecież miało być tak pięknie…
A może jakieś czary-mary dobrej wróżki odmienią koleje losu? A co?  marzenia się spełniają … czasami…

Zatem zaczynam marzyć, nic wielkiego, może tylko o  „złotej jesieni życia”, a dobre wróżki już biorą się do roboty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*