Zielone Świątki

Zielone Świątki to ruchome święto wiosenne, przypadające zawsze w maju lub czerwcu. W kościele katolickim to święto to Zesłanie Ducha Świętego.
I w tym roku,  dziś właśnie, jest to święto.
Skąd taka nazwa? Zielone Świątki … z czym kojarzy mi się ta nazwa i to święto?
Hm, chyba dziecinnieję na starość, ale tak mnie dziś naszło na wspominki i w swojej wyobraźni – a w zasadzie co ja gadam – w swoich wspomnieniach przeniosłam się  do tych moich pagórków leśnych, do tych pól zielonych…
nie, nie, to nie będzie to, wszak moje Roztocze to nie Litwa, a ja niestety Mickiewiczem też nie jestem, ale czasem zwyczajnie mi tęskno za tym wszystkim…

Już w przeddzień Zielonych Świątek nastrój w domu był niewiele mniej podniosły niż przed Wielkanocą, z tą różnicą, że już zawsze było zielono i ciepło /faktycznie takiej zimnicy jak w tym roku nie pamiętam/. W przydomowym ogródku kwitły bzy i jaśminy, a ich zapach mógł zaczarować każdego… ciężar kwiatów chylił gałęzie w stronę ścieżki biegnącej do domu, jakby chciały każdego przechodzącego zatrzymać na chwilę i krzyknąć – halo, zwolnij, patrz jaka piękna wiosna, jakie barwy, jakie zapachy.
Całe podwórze było świeżo wysprzątane i czekało na świąteczną dekorację.
A dekoracja była oczywiście … zielona… zielone młode drzewka /np. samosiewy brzóz/, zielone gałęzie drzew, zielone olbrzymie liście paproci i kwiaty.
Wtedy nie wiedziałam co to wszystko oznacza, zresztą nikt też nie mówił, nie komentował, po prostu była taka tradycja, tak robiono z dziada pradziada, tak robili wszyscy – krewni, sąsiedzi, znajomi…ale dziś już wiem, przeczytałam o tym – przystrajanie domostw zielonymi gałęziami miało zapewnić urodzaj, a także ochronić przed urokami… no i proszę, kto by pomyślał.

Tuż przed wejściem do domu kilka młodziutkich brzózek tworzyło alejkę, najbardziej reprezentacyjną, prowadzącą wprost na schody domu. Dalej od wejścia alejkę tworzyły już tylko gałęzie wkopane odpowiednio w ziemię.
Bardzo ważne było ustawienie ich w równiutkim szpalerze, w dwu rzędach, stąd Tata zawsze sporo czasu musiał poświęcić, aby wszystko było „pod sznurek”, jak w wojsku.
Taka aleja było dodatkowo ozdobiona „chodnikiem dywanowym” – wzdłuż po obu bokach układaliśmy liście paproci, zaś środek był wysypany różnokolorowym kwieciem /zbieranie liści paproci oraz kwiatów, a także robienie dekoracji należało już do obowiązków dzieci, czyli moich i młodszego Braciszka/.
Uwielbiałam się potem przechadzać taką alejką kiedy już zapadał zmierzch – wszystko wyglądało tak baśniowo, a ja czułam się jak… Alicja w krainie czarów.
Szkoda, że ta tradycja później powoli zanikała i kiedy już trochę dorosłam jakoś nie pamiętam takiego strojenia domostw, ot raczej ograniczano się do zawieszenia jakichś zielonych gałęzi przy wejściu.

No i jeszcze jedna rzecz przychodzi mi na myśl, kiedy wspominam Zielone Świątki – to obowiązkowa w tym dniu zupa szczawiowa.
Penetrując teren w poszukiwaniu kwiatów do dekoracji wspomnianych już alei, jako dzieci miałyśmy jeszcze jedno zadanie – nazrywać szczawiu na zupę. Z tym nie było problemu, bo rósł wszędzie na skraju lasu.
Potem Mama robiła z niego zupę szczawiową, piękną, o takich wiosennych barwach. Jej zielony kolor wspaniale komponował się z Zielonymi Świątkami, a dodatkowego uroku i smaku dodawało jej jajo … ugotowane na twardo, pokrojone, pływające niczym białe łódeczki z żółtym oczkiem.

Ach, co to były za smaki i zapachy… w dorosłym życiu już nie do odtworzenia.
A tak na marginesie – bardzo jestem ciekawa czy w innych regionach też tak świętowano Zielone Świątki i czy coś z tej tradycji ostało się do dziś na moim Roztoczu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*