Siostry dwie…szanujmy wspomnienia!

Była sobie kiedyś mała dziewczynka… miała starszą Siostrę, wiele lat starszą. Kiedy mała, wszędobylska dziewczynka biegała sobie i rozkosznie wymachiwała warkoczykami, jej Siostra była już prawie dorosłą pannicą. Z jakim uwielbieniem „młoda” patrzyła wtedy jak „starsza” się stroi, z jaką zazdrością, że spotyka się z koleżankami, że śmieją się, żartują, a ona?
Ona była zawsze jak „ogonek”… taki niechciany, odpędzany, bo i cóż takie dziecko miało robić wśród prawie dorosłych.
„Młodej” bardzo się to nie podobało, ale im bardziej była natrętna, tym bardziej przepędzana. A im bardziej przepędzana, tym więcej psot i złośliwostek wpadało do jej małej główki. Często do akcji wkraczała nawet Mama, zakazując „młodej” to i owo.

Ale przyszedł czas, że „starsza” zmieniła stan cywilny i opuściła domowe gniazdko, a wraz z tym problem został rozwiązany.
W niedługim czasie „młoda” została ciocią… o, nie, nie zdawała sobie z tego sprawy, ba, nawet nigdy nie była tak nazywana.
A jej „starsza”? no była już dla niej kimś zupełnie innym, kogoś innego oznaczającą Siostrą…była już przecież matką swoich dzieci.
Całą uwagę skupiała na swych synach, matkowała im ciągle, była jak kwoka dbająca o swe kurczęta, bez względu na to, czy jeszcze tego potrzebowali czy już nie i jak „starzy” sami powoli się stawali.
Aż do dzisiaj…
Dziś machnęła ręką na doczesny świat, zostawiła wszystko i wszystkich, ale i tak wiem, że tam z góry będzie bacznie wszystko obserwować, będzie nadal czujna, będzie nadal zarządzać…

Rozsiądź się więc Siostro wygodnie w cieniu rajskich drzew, odpocznij w spokoju, a w wolnych chwilach zerknij tu na nas czasem i wyślij promyczek dobrej energii.

A ja? bardzo żałuję, że nie wróci już ten czas, kiedy byłam „natrętną muchą”… mogłabym nawet być odpędzana przy użyciu „łapki na muchy”…
Wspomnienia jednak pozostaną…tylko wspomnienia… tylko tyle i aż tyle…
Pielęgnujmy więc i szanujmy wspomnienia!

Pożegnanie

Dziś pożegnałam swoją Drogą Koleżankę, Przyjaciela… Smutny to dzień, smutny tym bardziej, że wiadomość o Jej śmierci spadła na mnie jak grom z nieba, niespodziewanie, znienacka…
A przecież nic nie zapowiadało takiego zakończenia, chociaż ja wiem…

Zawsze radosna, zawsze uśmiechnięta, zawsze pogodna… może po prostu nie chciała zaprzątać innym głowy swoimi problemami?
Słoneczko! Tak, to określenie, ta ksywa, pasowała do Niej bardzo…tak na Nią mówiliśmy…
Tyle było w Niej energii, tyle dobroci, a Jej perlisty śmiech mógł kruszyć mury i rozweselić każdego smutasa.
Jednego nie był w stanie skruszyć – choroby…paskudnej, podstępnej i bezpardonowo wdzierającej się w Jej ciało…
Choroby, która wzięła Ją w swe objęcia tak mocno, że nie była w stanie się uwolnić…
Choroby, która na przekór wszystkiemu i wszystkim zabrała Ją kochającej Rodzinie…

Jestem zszokowana, rozbita… Tak naprawdę, nie dociera to wszystko do mnie…chwilami mam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko zły sen, a uroczystości z tym związane to jakiś zły film, który niechcący obejrzałam.

Niestety, to nie sen…
„Zamknęły się ukochane oczy, spoczęły spracowane ręce,
przestało bić kochane serce”.
Tak… Była Marysia i nie ma Marysi. Została straszna pustka… to słowa Jej męża. Ileż w tych słowach rozpaczy, ile żalu, ile miłości, która uleciała.

Ja też mam potrzebę wyrzucić z siebie całą gorycz tej sytuacji, cały żal…
szukam odpowiedzi – dlaczego teraz? dlaczego tak szybko? przecież jeszcze tyle dobrego mogła zrobić dla dzieci, dla rodziny, dla wszystkich… Dlaczego to wszystko musi być tak niesprawiedliwe? dlaczego…?

Odpowiedzi nie znam…
Wiem natomiast, że „Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim.”
Pamięć i wspominki będą też swego rodzaju terapią… dla mnie…
A miłych wspomnień nie brakuje…

…Pierwsze dni pracy zawodowej /rozpoczęłyśmy pracę w tym samym dniu, stąd jako „nowe” od razu znalazłyśmy się w jednej „bandzie”/
…Wypady po pracy całą paczką „młodych” na kawusię do „Kosmosu” /to była kawiarnia naprzeciw/…
…Jej ślub, na który nie dotarliśmy z powodu zamieci śnieżnych…
…Narodziny Jej pierwszego syna… ciotki musiały go obejrzeć natychmiast…
…Wspólne balowanie na zabawach karnawałowych organizowanych przez zakład pracy…
…Wypady do Nich z moimi dziećmi – stół zawsze zastawiony, gościnni, a jeszcze potem na drogę jakieś owoce z własnego sadu…
…A wesela… my na weselach Ich dzieci, Oni naszych…
…A spotkania u nas na działce – spontaniczne… ale jakie radosne, pełne śmiechu, humoru…

I nagle 3 stycznia 2017r. wszystko się urywa, zostaje pustka, ot tak… z dnia na dzień…
Ale pamięć zostaje, będzie trwać, a wraz z nią będziesz i Ty, Marysiu.
A tym wpisem chcę dodatkowo utrwalić pamięć o Tobie, o „Słoneczku”, które pojawiło się i choć zgasło, blask pozostanie… w sercu, w pamięci, we wspomnieniach…
i te słowa jakoś cisną mi się na usta, może je usłyszysz?

„Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt
Bo tego nie wiesz nawet sama Ty
W tańczących wokół szarych lustrach dni
Rozbłyska Twój złoty śmiech
Przerwany w pół czuły gest
W pamięci składam wciąż
Pasjans z samych serc…”

/Jej portret – Bogusław Mec/