Jak długo jesteśmy dziećmi?

Pytanie trochę przewrotnie zadane, ale tak się zastanawiam…
Ja jestem taką mamą-kwoką, sprawy dzieci zajmują mnie przede wszystkim i stawiam je na pierwszym miejscu, są dla mnie najważniejsze i gdybym miała taką moc, to otoczyłabym je takim niewidzialnym kloszem, utkanym z muślinowej mgiełki, która by dobre rzeczy przepuszczała, jednak była w stanie zatrzymać wszystko, co może budzić ich niezadowolenie.

I tak się zastanawiam – dobrze to czy źle?
Często słyszę – jesteśmy już dorośli, nie jesteśmy już dziećmi…
Czasem wręcz się buntują – halooo… ja mam już …dzieści lat!
Ale dla mnie dziecko jest zawsze dzieckiem i nieważne, czy ma lat 5, 15, 25 czy 50 i więcej. To tkwi w świadomości matki i od tego nie da się uwolnić.
I nie jest to, za przeproszeniem, wścibstwo, chęć życia ich życiem, chęć ingerencji w ich sprawy, lecz najzwyklejszy instynkt rodzicielski, a ściślej mówiąc macierzyński, który „siedzi” zawsze z tyłu głowy, bez względu na wszystko.
Skoro dało się dziecku życie, trzeba nad nim czuwać, a przynajmniej obserwować je kątem oka i nie tracić z pola widzenia. Tak to oceniam, tak to widzę, tak to czuję.
A poza wszystkim – największą wartością i równocześnie przyjemnością dla rodzica jest… dawanie… dawanie siebie dzieciom.

I tu przychodzą mi na myśl słowa z piosenki Stanisława Soyki:
„Na miły Bóg,
Życie nie tylko po to jest, by brać
Życie nie po to, by bezczynnie trwać
I aby żyć siebie samego trzeba dać”.

W przekonaniu, że ze mną wszystko jest jednak w porządku, utwierdziły mnie słowa, wypowiedziane ostatnio przez jedną z dziennikarek /ma już swoją rodzinę, dzieci/.
Otóż powiedziała ona mniej więcej tak:
Dopóki żyją rodzice, możemy czuć się dziećmi.
I dobrze czasem wpaść do mamy na talerz zupy pomidorowej, a potem położyć się, aby chwilkę odpocząć, nawet przespać. A kiedy akumulatory już się naładują, wracać do swoich dzieci, do swoich obowiązków, obdarowana jeszcze a to jakimś słoiczkiem z pyszną zawartością, a to świeżymi jajeczkami.

I to jest teza, z którą zgadzam się w 100% i której będę się trzymać.
Wprawdzie ja – niestety – już dzieckiem nie jestem, to dopóki żyję moje Dzieci będą  zawsze  DZIEĆMI… bez względu na ich wiek, stanowisko, pozycję czy nawet wiek już ich dzieci.

  1. Fajnie powiedziane/a raczej napisane/ „Mama-kwoka”-też taką jestem,choć dzieci mam jeszcze małe to nie wydaje mi się,żeby to miało się zmienić nawet w tej odległej przyszłości 🙂 I też często się zastanawiam czy to dobrze czy źle???Być może,choć jeszcze pewności nie mam,Ty mi tej odpowiedzi powyżej udzieliłaś?

  2. „Mama-kwoka” …dopóki „pisklęta” małe przygarnia je do siebie i otula swymi skrzydłami, chroniąc w ten sposób przed wszelakim niebezpieczeństwem z zewnątrz. Ale „pisklaki” rosną i stają się coraz bardziej samodzielne, zatem „kwoka” musi swe skrzydła powoli rozwierać, robiąc miejsce na ich samodzielne ruchy, aż w końcu przychodzi moment, że pisklaki potrafią już rozpościerać swoje skrzydełka i są gotowe do samodzielnego lotu. Wtedy „kwoka” też musi rozwinąć do maksimum swe skrzydła, uwalniając całkowicie spod swej kurateli swe „pisklęta”, ale … ale „matka-kwoka” ma stale w swym polu widzenia swe stare już nawet czasem „pisklaki” i w każdym momencie jest gotowa, aby ponownie rozwinąć swe skrzydła i „przybyć” z pomocą… jak spadochroniarz. Tak widzę ja rolę matki-kwoki.
    A w swych przemyśleniach zawartych we wpisie wyżej doszłam do wniosku, że bez względu na to jak jesteśmy „dorosłymi” /żeby nie powiedzieć starymi/, to dobrze jest równocześnie czuć się dzieckiem. Przestać być choć na chwilę matką, ojcem, mężem, żoną, szefem czy kimś tam jeszcze, a pobyć dzieckiem. Każdy tego potrzebuje, bez względu na wiek i na to, co prezentuje na zewnątrz, jak pozoruje swą dorosłość, niezależność, samodzielność.
    Bo dopóki żyją rodzice, możemy czuć się dziećmi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*